Tagi
antropologia, Camus, Chemia Śmierci, Dżuma, Kathy Reichs, Kości, kryminał, książka, morderstwo, opinia, recenzja, sensacja, Simon Beckett, Temperance Brennan
Na drugie imię powinnam mieć Sensacja. Uwielbiam czytać o zagadkowych morderstwach i spiskach, uwielbiam tajemnice, nagłe zwroty akcji. A kiedy śledztwo splata się z nauką – jestem w czytelniczym raju. Windą do nieba zawsze niosła mnie Katy Reichs, wybitna pisarka i antropolog sądowy, autorka serii „Kości” (tak, serial o tym samym tytule to żaden zbieg okoliczności). Miałam nadzieję znaleźć jej godnego następcę, niestety – rozczarowałam się.
O Simonie Beckett’cie wcześniej nie słyszałam, co specjalnie nie powinno nikogo dziwić. Jego wydana w 2006 roku „Chemia Śmierci” wpadła mi w ręce przypadkiem, i wciągnęła mnie okrutnie. Książka opowiada o Davidzie Hunterze, antropologu sądowym, który ucieka przed przeszłością do sennego Manham. Zatrudnia się tu jako lekarz i prowadzi spokojne, niemal letargiczne życie, gdy nagle w miasteczku zaczyna się źle dziać. Zostaje popełnione okrutne morderstwo, a David – chcąc nie chcąc – zostaje zaangażowany w jego rozwikłanie.
Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś, co było kiedyś siedliskiem życia,
przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka.
Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe, ciało staje się stołem biesiadnym dla innych
organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów. Dla much. Muchy składają jaja, z jaj wylęgają się
larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmowe pożywkę, następnie migrują. Opuszczają ciało w
składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód
lub południowy zachód, ale nigdy na północ. Nikt nie wie dlaczego.
„Chemia śmierci” to dobrze poprowadzona intryga, prosty, ale barwny język. Autor sprytnie zwodzi nas, podsuwając coraz to nowsze tropy, by w końcu zaskoczyć rozwiązaniem zagadki. Ciekawie skonstruowani zostali także bohaterowie – mają wzbudzić w nas określone odczucia tylko po to, byśmy potem przecierali oczy ze zdumienia. Interesujące okazuje się też same miasteczko Manham, jego mieszkańcy; podobało mi się ich socjologiczno-psychologiczne ujęcie. Skojarzenia z „Dżumą” Camusa nie są chyba bezzasadne. Sam Hunter natomiast nie jest postacią nazbyt barwną, ale dzięki temu pozwala nam się skupić na historii, którą opowiada. Pojawia się także, oczywiście, wątek miłosny, dodający całości smaczku.
Beckett uczynił swojego zabójcę i jego metody oryginalnymi, co jest dużym plusem. Jednak wbrew temu, czego się spodziewałam, nie poświęcił zbyt wiele miejsca wątkowi antropologii, traktując go nieco po macoszemu. Sprawia on wrażenie jedynie wabika – badania, które przeprowadza David opisane są bardzo pobieżnie i wydaje mi się, że wynika to po prostu z braku wiedzy autora. Osoby, które nigdy się z takimi zagadnieniami nie spotkały powinny być zadowolone, ale ja – stara wyga – jestem rozczarowana.
Niemniej książkę oceniam na plus. Czyta się ją przyjemnie i szybko, bo jest po prostu dobrze napisana. Chętnie sięgnę po inne pozycje tego autora, choć już na pewno bez wielkich nadziei na drugą Temperance Brennan.